Jako ludzie XXI wieku przejmujemy się szczególnie… sami sobą.
To zaś generuje nowe rynki zbytu: np. poczucia akceptacji i dobrostanu emocjonalnego. W prototypie Bóg zakodował głęboką potrzebę miłości, tylko czy rzeczywiście najważniejsza jest miłość do siebie samego? Czy tak to było zaplanowane w kodzie źródłowym? Upłynęło sporo czasu od pierwszego człowieka i świat nieco się zmienił. Czy ludzie też?
Wbrew pozorom, ludzie są prawdopodobnie teraz bardziej podatni na manipulację niż wcześniej i bez porównania bardziej nastawieni na bezwysiłkowe zaspokojenie własnych potrzeb. Współczesne społeczeństwo wygenerowało nowe produkty emocjonalne i napędza ich sprzedaż.
„Zrobieni w balona”
Dmuchamy w „balonik” ego tak długo, aż rzeczywistość nas skonfrontuje, balonik pęknie i powietrze ujdzie, a „zranione” ego przejdzie w kolejną fazę – jakąś formę depresji i oskarżania innych o swoją porażkę. Proponuje się nam wówczas specjalistyczne porady, czyli psychoterapię w różnych odmianach. Ktoś pyta na czym polega psychoterapia? Zazwyczaj nie, ponieważ nie wypada pytać o sprawy tak oczywiste.
To takie „sanatorium” dla duszy.
Wyjaśnijmy w uproszczeniu, na czym polega to „sanatorium”… Psychoterapia to zaklejanie dziury w „baloniku” ego, by można go ponownie nadmuchać. Jak wiadomo, łata zawsze trzyma słabiej na łączeniu, więc trzeba ją dobrze przykleić. Najczęściej zajmuje to kilkadziesiąt spotkań. Bywają też terapie trwające latami.
Jaka jest ich skuteczność? Zwykle porównywalna z wynikami osób nie poddających się żadnej terapii. Ale o tym się nie mówi. Przyczyna jest oczywista:
Skoro efekty – z – i – bez – są porównywalne, to po co poddawać się kosztownej i czasochłonnej terapii? Taki wniosek zrujnowałby kwitnącą gałąź usług dla ludności. Nikt się nie dziwi, że za te usługi trzeba płacić. Średnia cena godzinnej sesji to często równowartość dniówki robotnika lub ekspedientki w markecie. Jednak powszechnie obowiązuje pogląd, że dobrostan duszy jest tego wart. Dlaczego ludzie idą do terapeuty? Nie wszyscy nawet wierzą, że im to pomoże, ale taka moda. Trzeba spróbować, bo koleżance X pomogło. Może i mnie też pomoże? Koleżance Y co prawda nie pomogło, ale to był inny terapeuta. Trzeba zapłacić? To normalne – przecież za każdego fachowca trzeba płacić. Nic w tym dziwnego. I oddajemy się ufnie w ręce tzw. specjalistów od psyche. Nie ma znaczenia, że terapeuta z wykształcenia jest np. leśnikiem, a z zawodu taksówkarzem. Każdy ma prawo się przekwalifikować, wystarczy odbyć terapię własną, a potem ją powielać u innych osób wmawiając im dyskretnie własny światopogląd. Można też po prostu opłacić sobie kurs trwający 30 godzin i gotowe. Nawet nie trzeba go ukończyć, bo klientów można zacząć przyjmować już po pierwszych zajęciach. Ważne, by obie strony wierzyły, że to zadziała. I wtedy coś może zadziała…
Jak?
Standardowe źródło problemu:
Zostałem zraniony.
Ktoś musi mi pomóc, przeanalizować moje zranienie i potwierdzić, że to ten zły ON zawinił, a ja jestem tylko biedną ofiarą. I tu ciekawostka – do czasu wizyty w gabinecie, niektórzy nawet nie wiedzieli, że zostali zranieni, ale wszechwiedzący terapeuta autorytatywnie przekonał ich o tym. Skoro mu się za to płaci, to chyba on wie lepiej.
Diagnostyka: Pod okiem fachowca, podczas odpowiednich sesji terapeutycznych lub coachingowych, powinienem przejść proces budowania poczucia własnej wartości.
Cel: Po kilku miesiącach (a czasami latach), będę mógł stanąć śmiało przed lustrem i powiedzieć do odbicia: „ jestem zajebisty!” albo w przypadku ludzi wierzących: „znowu Bóg mnie kocha takim jakim jestem!”
Efekt: osiągnąłem dobrostan emocjonalny i czuję się wartościowy.
Balonik został zaklejony i ponownie nadmuchany! Brawo!
Ten dobrostan potrwa do czasu kolejnej szpileczki, czyli kolejnego zranienia, które wypuści powietrze z mojego, tak pieczołowicie i kosztownie nadmuchanego „balonika” ego.
I wszystko od nowa… nihil novi sub sole…
0 komentarzy